Istnieje jedna główna zasada
Jeśli masz ich dotykać to tylko z czułością
Delikatnie i ciepło
Jakbyś miał w dłoni kruche błękitne jajko drozda
Z którego wykluje się ptak którego grzechem jest zranić
Jeśli słuchasz to tylko z uwagą
Tak żeby słowa nie tylko płynęły w przestrzeni
A zostały wysłuchane najbardziej jak potrafisz
Nie musisz znać płynnie każdego języka
Słucha się sercem a nie uszami
Czasem dziwię się że na kości mostka nie ma specjalnego otworu
Przez które wpadałby nam tam dźwięk
I skapywały łzy
Bo łez jest tu dużo
Nie może być inaczej w nadmiarze bólu bo tak
Ból potrafi być bardziej
Nadmiarowy niż stłuczony palec i pęknięty wyrostek
Spotkałam raz człowieka który miał miednicę złamaną w trzech miejscach
Ale nie czuł tego absolutnie bo ból przerzutów był o wiele gorszy
Gdy mu o tym powiedziałam machnął ręką bo to i tak
Nie miało już żadnego znaczenia
Ciała kłębki ociekających nowotworem nerwów
Ochłapy mięsa rozrywane modlitwami o koniec
Skóra jak papierowa chusteczka do nosa poszatkowana w praniu
Nie wmówisz mi że to ma w sobie bohaterstwo i niezłomny heroizm
Nie wmówisz mi że umiera się z godnością
Gdy nie można przestać wyć zwierzęco mimo morfiny i fentanylu
I rzygać i srać pod siebie
I być tylko brzydką fizjologią w której nie zostało śladu po duszy
A mimo to robimy wszystko by było dobrze
Widzę naiwnie piękno w tych ciałach i oczach
Widzę w nich miłość marzenia i apetyt na ostatniego papierosa i ostry seks
Ochotę na lody brzoskwiniowe i najpodlejszą kawę pitą na górskim szlaku
Codziennie nieustannie włączam im muzykę
I nie potrafię zdać się na przypadek
Wodzierejka cierpienia i śmierci wybiera z rozmysłem
Tańczę i nucę i wiruję jakby nic się nie działo
Udaję i daję dla nich swoje życie
Jakby powietrze było pełne zapachu skoszonej trawy a nie alkoholu do odkażania
Najbardziej lubię im włączać
Bowiego w piątki albo Cyndi Lauper bo większość zna ich z czasu sprzed
Zanim ręce pokryły się siatką zmarszczek i mieli 20 lat i
Chodzili na wódkę za szkołę
Tracy Chapman Radio gdy skończy się weekend i Road Trip Playlist
W środku tygodnia
Gdy najczęściej marzą o ucieczce z tego miejsca gdzie
Między poniedziałkiem a piątkiem
W ich zimne zapadnięte żyły wlewa się gorąca czerwona chemia
Chcą uciec ze sterylnego oddziału zapomnieć może jeszcze raz się zakochać
Kochać z człowiekiem
I rżnąć mocno z życiem
Zapytałam go kiedyś po paru piwach
Dlaczego zaprosił mnie na kawę
Po 26 wizycie z 30 gdy kładłam go na stole
Półnagiego kruchego i rozmawiającego ze mną
Jakbyśmy spotykali się w cukierni a nie w szpitalu
Co sprawiło że chciał pójść na spacer i zrobić mi potem
Tosta z awokado w swoim mieszkaniu
Wpuścić mnie tam
I zostawić już mi zawsze otwarte drzwi
Włączałaś mi zawsze Pink Floyd po tym jak raz
Powiedziałem ci że ich kocham
Zawsze miałaś gorące i delikatne dłonie
I nigdy nie szarpałaś stołem na którym leżałem
Tylko zawsze budziłaś mnie
Cichutkim głosem ptaszka mimo tego że potrafisz krzyczeć
Gdy było już po wszystkim tak mnie budziłaś
Bo przecież ja zawsze zamykałem oczy
Udając że nie muszę już niczego tu oglądać
Otwierałem je chcąc jednak widzieć ciebie
Reposted from hormeza via literami